Strzałka

WSPOMNIENIA Z OKOPÓW WAŁU POMORSKIEGO

WSPOMNIENIA Z OKOPÓW WAŁU POMORSKIEGO
Mieczysław Piwowar, starszy sierżant w 2 batalionie 11 pp, został wraz ze swym oddziałem okrążony po dokonanym włamaniu w niemiecką linię obrony. W miejscu, gdzie to się stało, wiele lat po wojnie odnalazł swój okop, ukryte w ziemi części karabinu maszynowego i szczątki nieznanego polskiego żołnierza.
Opowiada M. Piwowar:
31 stycznia 1945 roku zdobyliśmy Złotów i wyszliśmy w kierunku Jastrowia. Nocą z 31 stycznia na 1 lutego przeprawiliśmy się przez Gwdę. Rankiem 2 lutego dotarliśmy do Szwecji. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy na Nadarzyce. W okolicy mostu na Piławie zostaliśmy ostrzelani. Po krótkiej potyczce znalazłem się w awangardzie. Nie było nas więcej, niż jeden pluton. Wyszliśmy z lasu na brukowaną drogę. Zostaliśmy ostrzelani z prawej strony zabudowań. Po chwili z naprzeciwka odezwał się drugi karabin maszynowy. Dziś wiem, że wyszliśmy za obecnym skansenem bojowym na drogę Zdbice – Morzyca.
Wycofaliśmy się do lasu i posuwaliśmy się w kierunku jeziora. Próba przejścia po nim na drugą stronę wywołała lawinę ognia. Znów wycofaliśmy się do lasu. Świtem 3 lutego pułk rozwinął się w kierunku północnym. My byliśmy na lewym skrzydle. Próby przejścia na całej szerokości nie powiodły się.
Kiedy 4 lutego pułk wizytował dowódca dywizji gen. Kieniewicz, niemiecki snajper ranił w ramię jego adiutanta, ppor. Andrzeja Sławika. Po wizycie generała pułk rozciągnięto w kierunku północnym i wydano rozkaz zachowania ciszy ogniowej.
Rano 5 lutego bez ostrzału wroga przeszliśmy na drugą stronę wąwozu. Artyleria nie nadążyła za piechotą, została gdzieś w tyle. Niemcy mieli tylko broń maszynową, pociski moździerzowe padały od strony Morzycy. Część 5 kompanii 2 batalionu i moja drużyna ckm zajęły stanowiska pod dużymi świerkami. Byliśmy ostrzeliwani z prawej i lewej strony, na wprost Niemców nie było. Zaraz po pierwszych strzałach okopaliśmy się. Broń maszynowa z pobliskiego bunkra przygwoździła nas do ziemi. Ok. 5 metrów za nami ranny został kapral z 5 kompanii. Kiedy sanitariusz doczołgał się do niego i próbował wziąć na ramię, dostał serię w plecy. Obaj zginęli.
Gdy przyszedł rozkaz, przeskoczyliśmy rów przeciwczołgowy i rzędy transzei. Doszliśmy do kanału, potem nastąpił krótki postój i koncentracja dwóch batalionów. Z powodu niesprawnej radiostacji nie mieliśmy łączności z resztą pułku. Mimo świadomości, że wyłom, którego dokonaliśmy, ponownie obsadzili Niemcy, pomaszerowaliśmy w głąb niemieckiej obrony. Po moście na Dobrzycy dotarliśmy do szosy Wałcz – Czaplinek. W pewnym momencie pojawił się na niej niemiecki samochód z zastrzelonym jelonkiem pod plandeką. Żołnierze 3 batalionu poćwiartowali go i zjedli, a Niemców wzięli do niewoli.
Nasz 2 batalion pomaszerował na południe. Doszliśmy do leśnej polany, na której zostaliśmy ostrzelani. Zaraz potem cały las po przeciwnej stronie polany zionął ogniem, ukazała się też niemiecka tyraliera. Ta część batalionu, która wyszła na polanę, zaległa i odpowiedziała ogniem. Pozostała część zaatakowała Niemców z lewej strony lasu. Nasz dowódca, por. Ukraiński, który prawdopodobnie był już ranny w nogi, dał rozkaz wycofania się. Dopadłem zagajnika. Straciłem z oczu dowódcę. Gdy dotarłem do cekaemu, komendę nad batalionem obejmował major Murawicki i z jego rozkazu batalion, nie zbierając rannych, wycofał się do drogi. Tam spotkaliśmy 3 batalion, który szedł nam na pomoc. Dowództwo nad obydwoma batalionami objął mjr Murawiecki. Popełnił drastyczne błędy: wycofał batalion już po pierwszych strzałach i zostawił na polu bitwy por. Ukraińskiego, wydał rozkaz zajęcia obrony w najmniej odpowiednim miejscu, opuścił walczące jeszcze bataliony i schronił się z dala od bitwy, za Dobrzycą. Pozostające w obronie bataliony zostały okrążone przez niemiecką artylerię i walczyły do 6 lutego ponosząc znaczne straty.
W ostatniej fazie walk zastąpiłem przy karabinie zabitego celowniczego. Otworzyłem ogień do zbliżających się Niemców, którzy ośmieleni ciszą, szli na nasze stanowiska. Ogień zmusił ich do zatrzymania, a potem ucieczki. Całe szczęście, bo w chwili, kiedy ostatni z nich zniknął mi z oczu, skończyła się amunicja.
Z lewej strony, od strony przesieki, było źle. Żołnierze walczyli wręcz, bo zabrakło amunicji. Nie chciałem, by nasza broń wpadła w ręce wroga, więc wyjąłem zamek, wybiłem chwytacz taśmy i zakopałem wszystko w okopie. Chwyciłem czyjś karabin z bagnetem i pobiegłem na pomoc żołnierzom walczącym na lewym skraju obrony. Niespodziewanie wpadłem na niemieckiego erkaemistę, który nadział się na mój bagnet. Chwyciłem jego broń i zacząłem strzelać do nadbiegających Niemców. Mój ogień zmusił ich do zatrzymania, co wystarczyło naszym chłopcom do uporania się z wrogiem wdzierającym się w naszą obronę i przekroczenia przesieki. Mnie także udało się dotrzeć do przesieki, a potem do rzeki.
Gdy po bitwie znalazłem się w miejscu okrążenia, zobaczyłem wielu zabitych towarzyszy walki. Wielu miało postrzały w tył głowy i porozbijane saperką lub kolbą czaszki. Odnaleziono też ciało por. Ukraińskiego. Twarz i głowę miał zmiażdżone kolbami. Na polu bitwy nie znaleźliśmy za to żadnego Niemca, nie było też tego, który nadział się na mój bagnet.
Walki o majątek Dobrzyca trwały do wieczora. My zajęliśmy domki przy szosie, zjedliśmy, umyliśmy się, uzupełniliśmy sprzęt. W nocy z 6 na 7 lutego znów zostaliśmy zaatakowani. Nad ranem przyszła nam z pomocą 1 Dywizja Piechoty, która przejęła pozycję, a my poszliśmy na południe. 7 lutego wyzwolono Golce.
Następną noc spędziłem w młynie. Skoro świt pomaszerowaliśmy w stronę Karsiboru. Po lewej stronie od nas jechały dwa nasze czołgi. W pewnym momencie zostaliśmy ostrzelani, a czołgi zapaliły się. Zajęliśmy stanowiska na zachodnim skraju zagajnika. Tu dosięgły nas pociski moździerzowe przeciwnika. Mnie odłamek uderzył w kręgosłup i na kilka godzin straciłem władzę w nogach. Wkrótce potem zaatakowaliśmy Karsibór. Zniszczyłem niemiecki karabin na wieży kościoła, ale sam zostałem ranny w brodę. Mój karabin został unieruchomiony.
10 lutego byliśmy już w okolicy Lubna. Po prawej stronie stało samotne gospodarstwo, z którego leciały w naszą stronę pociski. Zdobyliśmy je następnego dnia. Dom był pusty, za to spiżarnie pełne. Plastry miodu i świeże mleko poprawiły nam samopoczucie. Do Lubna weszliśmy od strony wschodniej, wprost na folwark, w którym znalazłem mnóstwo broni myśliwskiej i sztandarów. Do południa trwało oczyszczanie wsi z poukrywanych w zakamarkach Niemców. Dopiero wieczorem przyszedł czas na zasłużony odpoczynek.
Nocą z 11 na 12 lutego zostaliśmy ponownie zaatakowani przez Niemców, ale udało się odeprzeć ich atak. Pozostaliśmy w Lubnie 7 dni: syci, czyści, w spokoju. Przez wieś przechodzili w tym czasie niemieccy uchodźcy, wynędzniali i głodni. Powtarzali pokornie: Hitler kaput…
Na podst. książki „Wspomnienia z okopów Wału Pomorskiego”. Mieczysław Piwowar, Arno Hedtke